Przepraszam was miśki, to koniec My Mistake :( To opowiadanie dało mi dużo radości, dowartościowało mnie i pokazało, że coś jednak potrafię. Dawało mi dużo przyjemności i satysfakcji, ale nie mam weny ani pomysłu na dalszy ciąg historii. Cóż tak bywa.
Zapraszam was na moje nowe opowiadanie "SLAVE" ktore na początku bylo prowadzone na bloggerze,ale teraz przeniosłam je na wattpad
http://www.wattpad.com/74347350-slave-prolog
przepraszam.
niedziela, 5 października 2014
piątek, 27 czerwca 2014
Rozdział 19
Przepraszam,że tak długo nic nie pisałam. W rozdziale mogą pojawić się błędy, jest dodany z tableta.
Chłopak przyglądał się mi w skupieniu. Uderzałam nogą o nogę, wbijając wzrok w ziemię. Najchętniej rozpłakałabym się jak małe dziecko, które nie dostało wymarzonego misia z wystawy. Powierzyłam jemu swoją największą, skrywaną przez lata tajemnicę. Aż tak ciężko to zrozumieć? Czułam jego spojrzenie na swojej zmęczonej twarzy. Spojrzałam się na niego z gniewem. Moje usta zaczęły drżeć, pomimo, że tego nie chciałam.
Może lepiej będzie jak spakuję walizki i stąd wyjadę?
Stchórzysz, uciekniesz. Pokażesz swoją słabość.
Tylko milczenie. Niezręczna cisza. Zielonooki ruszył w stronę drzwi, wychodząc. Przecież to najlepszy sposób na załatwienie problemu.
Podeszłam do półki i złapałam pierwszą,lepszą książkę. Wertowałam kartki, obojętnie spoglądając na litery. Nie sądziłam,że Harry może interesować się książkami. Czy taka osoba może zainteresować się choć zdaniem 'Dary Anioła - Miasto Kości'? Przeczytałam całą powieść, obojętnie odrzucając ją w kąt. Wstałam z zimnych paneli, odczuwając dość silne mrowienie w nogach. Na zegarku widniała godzina szósta. Aż tyle czasu czytałam. Nieprawdopodobne, nigdy się tym nie interesowałam. Ale fabuła tej książki była naprawdę wyjątkowa i wciągająca. Ziewnęłam leniwie, kierując się w stronę kuchni.
Nagle usłyszałam za za sobą dziecięcy głosik.
- Rose, nalejesz mi soczku?- zapytała dziewczynka, przecierając piąstkami zaspane oczy.
- Jasne maluchu. - zapewniłam z uśmiechem - masz ochotę na naleśniki?
- Z czekoladą? - radośnie pisnęła.
- Oczywiście. - wyjęłam mąkę z szafy i posadziłam Faith na stole.
***
Ponownie
usłyszałam okropnie irytujący dźwięk. Jeszcze raz zadzwonisz,a przysięgam, umrzesz.
W taki brutalny sposób przerywać mi beztroskie oglądanie filmu. I tak to jakiś bezsens na zabicie czasu. Zwlokłam się z łóżka i szarpnęłam za klamkę. Blondynka stała w drzwiach, opierając się o ścianę.
- Wreszcie. - odsapnęła, wpraszając się do środka.
- Czemuż to zawdzięczam tą wizytę? - zapytałam, chwytając w dłoń szczotkę.
- Porywam was. - uśmiechnęła się, łapiąc moją torebkę.
- Kogo?
- Ciebie i Faith. - odrzekła, tak jakby było to całkiem oczywiste.
- Gdzie? - westchnęłam.
- Nie zadawaj tyle pytań. - wzruszyła ramionami - lepiej się ciepło ubierz.
- Jest jeden problem. - odparłam - nie mam ubrań dla Faith.
- Nie dramatyzuj. - Libby puściła mi oczko i spojrzała nerwowo na wyświetlacz swojego telefonu - pośpiesz się.
Wzięłam pierwsze ubrania,jakie wpadły w moje ręce i po chwili byłam gotowa. Dziewczynka miała dość ciepłą kurtkę, co za pewne się przyda. Nie mam pojęcia na co znowu wpadła Libby. Chwyciłam drobną dłoń Faith, przekręcając klucz w drzwiach.
Usiadłam na siedzeniu samochodu, wpatrując się w szybę. Dziewczyna usiadła na fotelu i ruszyła, cierpliwie przyglądając się drodze, która zdaje się, wiodła do nikąd.
***
Zrobiłam krok,idąc w stronę wzburzonych fal. Leniwie stawiałam kroki na piasku, pokrytym cieniutką warstwą białego puchu. Lekko stąpający zostawiałam niemalże niewidoczne ślady. W oddali słyszałam głosy moich towarzyszek. Kucnęłam, cierpliwie przyglądając się śnieżnobiałej pianie. Nie zważałam na zimno, które zamieszkało we mnie, i po mimo chłodu, nie zaprzestałam wykonywania tej czynności. To uczucie było bardzo przyjemne i odprężające. Podkurczyłam nogi i oparłam na nich podbródek. Boję się.
To wszystko co stabilnie budowałam przez ostatnie trzy tygodnie, miało legnąć w gruzach. Może faktycznie się zagalopowałam?
Uwierzyłam za szybko i niepotrzebnie powierzyłam tajemnice?
Jak zwykle miliony pytań, na które nigdy sobie nie odpowiem,nawet jeśli bardzo bym chciała. Wszystko spadło na mnie jak ogromny ciężar, który cały czas tkwi w moim sercu.
- Rose, wszystko dobrze?- zapytała blondynka, kładąc swoje ręce na moich ramionach.
- Jasne. - pociągnęłam nosem.
- Wiem,że jest ci ciężko. - szepnęła - ale dasz radę, nie będzie łatwo.
- Wiem. - oschle odrzekłam. Nie mam pojęcia jak ludzie ze mną wytrzymują. Nie potrzebuję współczucia i uwagi, potrzebuję jedynie absolutnej ciszy, spokoju.
- Proszę, wysłuchaj mnie do końca. - nalegała.
- Mów.
- Sądzę,że nie zbudujesz nic bez zaufania. - bąknęła - zapamiętaj tą lekcje.
Po co niby mam komuś ufać? Zapewne,żeby się zawieść.
- Przepraszam, chcę zostać sama. - spojrzałam na dziewczynę, przez co pośpiesznie się oddaliła. Wpatrywałam sie w morze i zimową plażę. Wstałam, kierując się w stronę auta.
- Jedziemy na zakupy. - postanowiła Libby - mała musi mieć jakieś zimowe ubrania.
Moje oszczędności z każdym dniem coraz bardziej malały.
- Nie mam pieniędzy. - speszona mruknęłam.
- Oddasz,jak będziesz miała. - wiedziałam,że rodzice Libby są szanowanymi ludźmi w mieście i mogą zapewnić swojej córce wygodne życie, ale pomimo to nie mogę jej wykorzystywać.
- Nie ma mowy. - zaprotestowałam.
- Oj przestań. - machnęła ręką i otworzyła drzwi do srebrnego porsche.
- Nie mogę. - nie mam ochoty być od kogoś zależna - chcę znaleźć pracę, a później chodzić na zakupy.
- Jak znajdziesz pracę, oddasz. - uparła się. Zrezygnowana usiadłam na fotelu i oparłam głowę i zagłówek. Faith usnęła na tylnim siedzeniu, spokojnie oddychając.
Samochód wypełniała powolna piosenka.
Pragnęłam jeszcze wrócić w to cudowne miejsce. Morskie fale i piasek pokryty śniegiem bardzo mnie uspokajały i sprawiały,że zapominałam o problemach.
*narracja trzeciosobowa*
Dziewczyna siedziała na ławce, popijając kawę ze Starbucksa. Przyglądała się rozbawionej Faith, trzymającej w rączce torbę pełną ubrań i nowiutkich zabawek. Widziała, że ta przygoda będzie najtrudniejszą, jaką przeżyła w ciągu dwudziestu lat swojego życia. Z jednej strony chcę, ale coś w głębi duszy mówi
Nie rób tego, to ogromna odpowiedzialność. Jesteś przegrana. Ale uśmiech dziewczynki działał jak kojący balsam na jej rozdarte i obolałe serce. Trzymał je w całości i goił wszelkie rany. Nie była jednak pewna, czy potrafić będzie zapewnić jej dobre życie.
Chłopak siedział dość daleko, ale bardzo dobrze widział siedzącą na ławce Rosellyn. Wpatrywał się w dziewczynę, niczym w obrazek. To wszystko go przytłaczało. Nie wiedział, co ma zrobić, każdy krok wiązał się z ryzykiem. W końcu, jednak życie Harry'ego Stylesa to jedno ogromne ryzyko.
Chłopak przyglądał się mi w skupieniu. Uderzałam nogą o nogę, wbijając wzrok w ziemię. Najchętniej rozpłakałabym się jak małe dziecko, które nie dostało wymarzonego misia z wystawy. Powierzyłam jemu swoją największą, skrywaną przez lata tajemnicę. Aż tak ciężko to zrozumieć? Czułam jego spojrzenie na swojej zmęczonej twarzy. Spojrzałam się na niego z gniewem. Moje usta zaczęły drżeć, pomimo, że tego nie chciałam.
Może lepiej będzie jak spakuję walizki i stąd wyjadę?
Stchórzysz, uciekniesz. Pokażesz swoją słabość.
Tylko milczenie. Niezręczna cisza. Zielonooki ruszył w stronę drzwi, wychodząc. Przecież to najlepszy sposób na załatwienie problemu.
Podeszłam do półki i złapałam pierwszą,lepszą książkę. Wertowałam kartki, obojętnie spoglądając na litery. Nie sądziłam,że Harry może interesować się książkami. Czy taka osoba może zainteresować się choć zdaniem 'Dary Anioła - Miasto Kości'? Przeczytałam całą powieść, obojętnie odrzucając ją w kąt. Wstałam z zimnych paneli, odczuwając dość silne mrowienie w nogach. Na zegarku widniała godzina szósta. Aż tyle czasu czytałam. Nieprawdopodobne, nigdy się tym nie interesowałam. Ale fabuła tej książki była naprawdę wyjątkowa i wciągająca. Ziewnęłam leniwie, kierując się w stronę kuchni.
Nagle usłyszałam za za sobą dziecięcy głosik.
- Rose, nalejesz mi soczku?- zapytała dziewczynka, przecierając piąstkami zaspane oczy.
- Jasne maluchu. - zapewniłam z uśmiechem - masz ochotę na naleśniki?
- Z czekoladą? - radośnie pisnęła.
- Oczywiście. - wyjęłam mąkę z szafy i posadziłam Faith na stole.
***
Ponownie
usłyszałam okropnie irytujący dźwięk. Jeszcze raz zadzwonisz,a przysięgam, umrzesz.
W taki brutalny sposób przerywać mi beztroskie oglądanie filmu. I tak to jakiś bezsens na zabicie czasu. Zwlokłam się z łóżka i szarpnęłam za klamkę. Blondynka stała w drzwiach, opierając się o ścianę.
- Wreszcie. - odsapnęła, wpraszając się do środka.
- Czemuż to zawdzięczam tą wizytę? - zapytałam, chwytając w dłoń szczotkę.
- Porywam was. - uśmiechnęła się, łapiąc moją torebkę.
- Kogo?
- Ciebie i Faith. - odrzekła, tak jakby było to całkiem oczywiste.
- Gdzie? - westchnęłam.
- Nie zadawaj tyle pytań. - wzruszyła ramionami - lepiej się ciepło ubierz.
- Jest jeden problem. - odparłam - nie mam ubrań dla Faith.
- Nie dramatyzuj. - Libby puściła mi oczko i spojrzała nerwowo na wyświetlacz swojego telefonu - pośpiesz się.
Wzięłam pierwsze ubrania,jakie wpadły w moje ręce i po chwili byłam gotowa. Dziewczynka miała dość ciepłą kurtkę, co za pewne się przyda. Nie mam pojęcia na co znowu wpadła Libby. Chwyciłam drobną dłoń Faith, przekręcając klucz w drzwiach.
Usiadłam na siedzeniu samochodu, wpatrując się w szybę. Dziewczyna usiadła na fotelu i ruszyła, cierpliwie przyglądając się drodze, która zdaje się, wiodła do nikąd.
***
Zrobiłam krok,idąc w stronę wzburzonych fal. Leniwie stawiałam kroki na piasku, pokrytym cieniutką warstwą białego puchu. Lekko stąpający zostawiałam niemalże niewidoczne ślady. W oddali słyszałam głosy moich towarzyszek. Kucnęłam, cierpliwie przyglądając się śnieżnobiałej pianie. Nie zważałam na zimno, które zamieszkało we mnie, i po mimo chłodu, nie zaprzestałam wykonywania tej czynności. To uczucie było bardzo przyjemne i odprężające. Podkurczyłam nogi i oparłam na nich podbródek. Boję się.
To wszystko co stabilnie budowałam przez ostatnie trzy tygodnie, miało legnąć w gruzach. Może faktycznie się zagalopowałam?
Uwierzyłam za szybko i niepotrzebnie powierzyłam tajemnice?
Jak zwykle miliony pytań, na które nigdy sobie nie odpowiem,nawet jeśli bardzo bym chciała. Wszystko spadło na mnie jak ogromny ciężar, który cały czas tkwi w moim sercu.
- Rose, wszystko dobrze?- zapytała blondynka, kładąc swoje ręce na moich ramionach.
- Jasne. - pociągnęłam nosem.
- Wiem,że jest ci ciężko. - szepnęła - ale dasz radę, nie będzie łatwo.
- Wiem. - oschle odrzekłam. Nie mam pojęcia jak ludzie ze mną wytrzymują. Nie potrzebuję współczucia i uwagi, potrzebuję jedynie absolutnej ciszy, spokoju.
- Proszę, wysłuchaj mnie do końca. - nalegała.
- Mów.
- Sądzę,że nie zbudujesz nic bez zaufania. - bąknęła - zapamiętaj tą lekcje.
Po co niby mam komuś ufać? Zapewne,żeby się zawieść.
- Przepraszam, chcę zostać sama. - spojrzałam na dziewczynę, przez co pośpiesznie się oddaliła. Wpatrywałam sie w morze i zimową plażę. Wstałam, kierując się w stronę auta.
- Jedziemy na zakupy. - postanowiła Libby - mała musi mieć jakieś zimowe ubrania.
Moje oszczędności z każdym dniem coraz bardziej malały.
- Nie mam pieniędzy. - speszona mruknęłam.
- Oddasz,jak będziesz miała. - wiedziałam,że rodzice Libby są szanowanymi ludźmi w mieście i mogą zapewnić swojej córce wygodne życie, ale pomimo to nie mogę jej wykorzystywać.
- Nie ma mowy. - zaprotestowałam.
- Oj przestań. - machnęła ręką i otworzyła drzwi do srebrnego porsche.
- Nie mogę. - nie mam ochoty być od kogoś zależna - chcę znaleźć pracę, a później chodzić na zakupy.
- Jak znajdziesz pracę, oddasz. - uparła się. Zrezygnowana usiadłam na fotelu i oparłam głowę i zagłówek. Faith usnęła na tylnim siedzeniu, spokojnie oddychając.
Samochód wypełniała powolna piosenka.
Pragnęłam jeszcze wrócić w to cudowne miejsce. Morskie fale i piasek pokryty śniegiem bardzo mnie uspokajały i sprawiały,że zapominałam o problemach.
*narracja trzeciosobowa*
Dziewczyna siedziała na ławce, popijając kawę ze Starbucksa. Przyglądała się rozbawionej Faith, trzymającej w rączce torbę pełną ubrań i nowiutkich zabawek. Widziała, że ta przygoda będzie najtrudniejszą, jaką przeżyła w ciągu dwudziestu lat swojego życia. Z jednej strony chcę, ale coś w głębi duszy mówi
Nie rób tego, to ogromna odpowiedzialność. Jesteś przegrana. Ale uśmiech dziewczynki działał jak kojący balsam na jej rozdarte i obolałe serce. Trzymał je w całości i goił wszelkie rany. Nie była jednak pewna, czy potrafić będzie zapewnić jej dobre życie.
Chłopak siedział dość daleko, ale bardzo dobrze widział siedzącą na ławce Rosellyn. Wpatrywał się w dziewczynę, niczym w obrazek. To wszystko go przytłaczało. Nie wiedział, co ma zrobić, każdy krok wiązał się z ryzykiem. W końcu, jednak życie Harry'ego Stylesa to jedno ogromne ryzyko.
wtorek, 17 czerwca 2014
Notka bez rozdziału!
Cześć skarby!Wpadłam na pomysł,aby od września pisać nowe fanfiction! Mianowicie, miałoby całkowicie odmienną fabułę niż to. Więcej tajemnic i nierozwiązanych spraw. Z udziałem Louisa, Harry'ego i Nialla.
Co wy na to?
Co wy na to?
piątek, 6 czerwca 2014
Rozdział 18
Rozdział dodany na pożegnanie. Wiem,że jest krótki :(
Będzie mi miło, jeśli skomentujecie.
JAK MOŻECIE ZAUWAŻYĆ, ZMIENIŁAM WIEK ROSE! Zapraszam do zakładki bohaterzy
MUZYKA
- Harry, potrzebuję twojej pomocy - powiedziałam, nerwowo poprawiając telefon blondynki przy uchu.
- Coś się stało? - zapytał zdziwiony.
- Matka zabrała Faith ze szpitala- odparłam.
- Co? - pogardliwie rzucił - ta alkoholiczka?
- Tak - wypuściłam powietrze.
- Przesłyszałem się, prawda? - prychnął
- Niestety nie.
- Będę za piętnaście minut - odrzekł.
Rozłączyłam się i nałożyłam ubrania pożyczone od Libby. Zbiegłam po schodach i poszłam do salonu, gdzie zastałam blondynkę. Dziewczyna znała już większość tej całej, zawiłej historii.
- Co zamierzasz zrobić? - zajęła miejsce obok mnie na sofie.
- Pojechać tam - westchnęłam.
- Masz jakiś plan? - podała mi ciepłe kakao.
- Nie - upiłam łyk brązowej cieczy - nigdy nie mam planów. One najczęściej wiążą się z rozczarowaniami.
- Faktycznie - spokojnie dodała, okręcając włosy wokół swojego palca.
- Ciesze się,że ktoś mnie rozumie - posłałam Libby delikatny uśmiech.
- A ja cieszę się, że mam kogo rozumieć - obie wybuchłyśmy śmiechem.
- Koniec tego dobrego -poderwała się z kanapy, podchodząc do lodówki. Kiedy dołączyłam do niej, zimny wiatr, wkradł się przez okno, wywołując przyjemny dreszcz zimna. Posmarowałam tosty masłem i wzięłam kęs kanapki, stukając palcami o blat stołu.
Nagle usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Pobiegłam do korytarza i złapałam za klamkę. Moim oczom ukazał się Harry. Dość szybko się zjawił. Nie minęło więcej niż dziesięć minut. Miał na sobie czarną, luźną koszulkę i zwyczajne dżinsy.
- Cześć Rose - przywitał się.
- Hej - chłopak właśnie rozglądał się po posiadłości. Kiedy już zmierzył wszystko wzrokiem, spojrzał na mnie.
- Gotowa? - przełknęłam gulę w gardle na słowa zielonookiego.
- Gotowa - przytaknęłam,nakładając na siebie szary płaszczyk. Pożegnała się z Libby i usiadłam na siedzeniu czarnego Range Rover'a. Śnieżyca nie ustawała. Jak tak dalej pójdzie, to małe miasto na święta zostanie odcięte od świata. Rysowałam różne kształty na szybie, wsłuchując się w muzykę płynącą z radia. Przymknęłam oczy, analizując tekst piosenki Pink Floyd. Usłyszałam dźwięk kluczyka w stacyjce i po chwili samochód stanął na podjeździe. Stanęłam na chodniku, odgarniając śnieg z betonu.
- Lepszej dzielnicy do wychowania dziecka nie można było wybrać - zakpił, rozglądając się na boki. - Chodźmy - nerwowo rzekłam, wchodząc do starej,obskurnej kamienicy. Po poszukiwaniach znaleźliśmy się przed mieszkaniem z numerem dwadzieścia. Styles pewnie otworzył drzwi, bez pukania. Pierwsze co ujrzałam w pomieszczeniu była płacząca Faith. Podbiegłam do dziewczynki, obejmując ją.
- Rose zabierz mnie stąd - wyszlochała,ściskając pluszowego misia.
- Spokojnie -wzięłam małą blondynkę na ręce, z trudem powstrzymując łzy.
*Harry*
Na stole w rogu mieszkania siedziała młoda kobieta,z butelką w ręku.
Jej rozczochrane, kruczoczarne włosy spokojnie opadały na ramiona. Wyglądała na bardzo zaniedbaną.
- Co zrobiłaś małej - odparłem oschle.
- A co to jakaś kontrola? - pogardliwie rzuciła. Była pijana.
- Co zrobiłaś małej - powtórzyłem,zmieniając ton.
- Płakała,więc ją uciszyłam - syknęła przez zęby.
- Co zrobiłaś?
- Uderzyłam - była całkiem obojętna.
- Przysięgam, cholera przysięgam, nie zobaczysz jej na oczy - wrzasnąłem - nigdy.
- Przestał odpowiadać mi ten głupi układzik - wzruszyła ramionami - weźcie ją sobie.
Zaraz nie wytrzymam. Mówi o dziecku jak o zabawce, którą można podawać z rąk do rąk. Próbowałem coś wymyślić, wyzwać ją, powiedzieć,że nie ma serca,ale zabrakło mi słów.
*Rose*
Wzięłam dziewczynkę na ręce i wyszłam z budynku. Usnęła w moich objęciach. Usiadłam na tylnym siedzeniu samochodu,układając dziewczynkę na fotelu. Zielonooki był widocznie zdenerwowany zaszłą sytuacją. Jechaliśmy w milczeniu. Kiedy zaparkował na podjeździe, zbudziłam dziewczynkę. Zaprowadziłam ją do domu i posadziłam,na sofie. Nie pozwolę jej skrzywdzić.
- Wiem - odparł radośnie. Przyglądałam się temu rozbawiona.
- Mogę zrobić tobie warkoczyki? - jej oczy momentalnie zmieniły się w dwa diamenciki.
- Nie - wykrzyknął błagalnym tonem,chowając się za poduszką. Mała blondynka wzięła szczotkę w dłoń i zaczęła czesać włosy chłopaka. Po chwili się do niej przyłączyłam. Musiało wyglądać to dość śmiesznie.
- Przestańcie - wysapał poprzez donośny śmiech - co to za bestialskie tortury?!
- Faith, musisz już iść spać - z trudem odciągnęłam ją od Loczka.
- Rose, pozwól mi się jeszcze pobawić! - poprosiła.
- Jeszcze będziesz miała okazję. Zaprowadziłam dziewczynkę do pokoju i przykryłam kołdrą.
- Zostaniesz ze mną? - zapytała,na co położyłam się obok niej - boje się.
- Dobranoc - szepnęłam przekręcając się na drugi bok. -
Śpisz? - usłyszałam po dłuższej chwili.
- Nie - oznajmiłam,przecierając oczy.
- Wiedziałam - dumnie odparła - słyszałam jak twój mózg pracuje
Z trudem powstrzymałam falę śmiechu.
- Zaraz wracam - wstałam z łóżka, cicho zamykając za sobą drzwi.
Styles siedział na krześle, konsumując kolację jeśli tak nazwać można słodycze.
- Powiesz mi o co w tym wszystkim chodzi? Przecież nie dbałabyś tak o cudze dziecko.
Muszę mu o tym wszystkim powiedzieć. Niestety, nie mam wyboru. Wiem o tym tylko ja, Elizabeth i ciotka.
- Problem w tym,że to nie jest cudze dziecko. To moje dziecko - widząc jego minę domyśliłam się,o
czym teraz pomyślał.
Czuję się okropnie. Jak jakiś potwór, który nie ma za grosz uczuć. Zostawiłam swoje dziecko na pastwę losu, u kobiety której nie znałam. Ale nie miałam wyboru. To nie była moja decyzja. Tak nienawidziłam swojej matki, mówiłam, że nigdy jej tego nie wybaczę. Patrząc z perspektywy czasu widzę, że sama nie postąpiłam lepiej...
Będzie mi miło, jeśli skomentujecie.
JAK MOŻECIE ZAUWAŻYĆ, ZMIENIŁAM WIEK ROSE! Zapraszam do zakładki bohaterzy
MUZYKA
- Harry, potrzebuję twojej pomocy - powiedziałam, nerwowo poprawiając telefon blondynki przy uchu.
- Coś się stało? - zapytał zdziwiony.
- Matka zabrała Faith ze szpitala- odparłam.
- Co? - pogardliwie rzucił - ta alkoholiczka?
- Tak - wypuściłam powietrze.
- Przesłyszałem się, prawda? - prychnął
- Niestety nie.
- Będę za piętnaście minut - odrzekł.
Rozłączyłam się i nałożyłam ubrania pożyczone od Libby. Zbiegłam po schodach i poszłam do salonu, gdzie zastałam blondynkę. Dziewczyna znała już większość tej całej, zawiłej historii.
- Co zamierzasz zrobić? - zajęła miejsce obok mnie na sofie.
- Pojechać tam - westchnęłam.
- Masz jakiś plan? - podała mi ciepłe kakao.
- Nie - upiłam łyk brązowej cieczy - nigdy nie mam planów. One najczęściej wiążą się z rozczarowaniami.
- Faktycznie - spokojnie dodała, okręcając włosy wokół swojego palca.
- Ciesze się,że ktoś mnie rozumie - posłałam Libby delikatny uśmiech.
- A ja cieszę się, że mam kogo rozumieć - obie wybuchłyśmy śmiechem.
- Koniec tego dobrego -poderwała się z kanapy, podchodząc do lodówki. Kiedy dołączyłam do niej, zimny wiatr, wkradł się przez okno, wywołując przyjemny dreszcz zimna. Posmarowałam tosty masłem i wzięłam kęs kanapki, stukając palcami o blat stołu.
Nagle usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Pobiegłam do korytarza i złapałam za klamkę. Moim oczom ukazał się Harry. Dość szybko się zjawił. Nie minęło więcej niż dziesięć minut. Miał na sobie czarną, luźną koszulkę i zwyczajne dżinsy.
- Cześć Rose - przywitał się.
- Hej - chłopak właśnie rozglądał się po posiadłości. Kiedy już zmierzył wszystko wzrokiem, spojrzał na mnie.
- Gotowa? - przełknęłam gulę w gardle na słowa zielonookiego.
- Gotowa - przytaknęłam,nakładając na siebie szary płaszczyk. Pożegnała się z Libby i usiadłam na siedzeniu czarnego Range Rover'a. Śnieżyca nie ustawała. Jak tak dalej pójdzie, to małe miasto na święta zostanie odcięte od świata. Rysowałam różne kształty na szybie, wsłuchując się w muzykę płynącą z radia. Przymknęłam oczy, analizując tekst piosenki Pink Floyd. Usłyszałam dźwięk kluczyka w stacyjce i po chwili samochód stanął na podjeździe. Stanęłam na chodniku, odgarniając śnieg z betonu.
- Lepszej dzielnicy do wychowania dziecka nie można było wybrać - zakpił, rozglądając się na boki. - Chodźmy - nerwowo rzekłam, wchodząc do starej,obskurnej kamienicy. Po poszukiwaniach znaleźliśmy się przed mieszkaniem z numerem dwadzieścia. Styles pewnie otworzył drzwi, bez pukania. Pierwsze co ujrzałam w pomieszczeniu była płacząca Faith. Podbiegłam do dziewczynki, obejmując ją.
- Rose zabierz mnie stąd - wyszlochała,ściskając pluszowego misia.
- Spokojnie -wzięłam małą blondynkę na ręce, z trudem powstrzymując łzy.
*Harry*
Na stole w rogu mieszkania siedziała młoda kobieta,z butelką w ręku.
Jej rozczochrane, kruczoczarne włosy spokojnie opadały na ramiona. Wyglądała na bardzo zaniedbaną.
- Co zrobiłaś małej - odparłem oschle.
- A co to jakaś kontrola? - pogardliwie rzuciła. Była pijana.
- Co zrobiłaś małej - powtórzyłem,zmieniając ton.
- Płakała,więc ją uciszyłam - syknęła przez zęby.
- Co zrobiłaś?
- Uderzyłam - była całkiem obojętna.
- Przysięgam, cholera przysięgam, nie zobaczysz jej na oczy - wrzasnąłem - nigdy.
- Przestał odpowiadać mi ten głupi układzik - wzruszyła ramionami - weźcie ją sobie.
Zaraz nie wytrzymam. Mówi o dziecku jak o zabawce, którą można podawać z rąk do rąk. Próbowałem coś wymyślić, wyzwać ją, powiedzieć,że nie ma serca,ale zabrakło mi słów.
*Rose*
Wzięłam dziewczynkę na ręce i wyszłam z budynku. Usnęła w moich objęciach. Usiadłam na tylnym siedzeniu samochodu,układając dziewczynkę na fotelu. Zielonooki był widocznie zdenerwowany zaszłą sytuacją. Jechaliśmy w milczeniu. Kiedy zaparkował na podjeździe, zbudziłam dziewczynkę. Zaprowadziłam ją do domu i posadziłam,na sofie. Nie pozwolę jej skrzywdzić.
***
- Harry,Harry masz takie fajne loczki! - wykrzyknęła podekscytowana
Faith. - Wiem - odparł radośnie. Przyglądałam się temu rozbawiona.
- Mogę zrobić tobie warkoczyki? - jej oczy momentalnie zmieniły się w dwa diamenciki.
- Nie - wykrzyknął błagalnym tonem,chowając się za poduszką. Mała blondynka wzięła szczotkę w dłoń i zaczęła czesać włosy chłopaka. Po chwili się do niej przyłączyłam. Musiało wyglądać to dość śmiesznie.
- Przestańcie - wysapał poprzez donośny śmiech - co to za bestialskie tortury?!
- Faith, musisz już iść spać - z trudem odciągnęłam ją od Loczka.
- Rose, pozwól mi się jeszcze pobawić! - poprosiła.
- Jeszcze będziesz miała okazję. Zaprowadziłam dziewczynkę do pokoju i przykryłam kołdrą.
- Zostaniesz ze mną? - zapytała,na co położyłam się obok niej - boje się.
- Dobranoc - szepnęłam przekręcając się na drugi bok. -
Śpisz? - usłyszałam po dłuższej chwili.
- Nie - oznajmiłam,przecierając oczy.
- Wiedziałam - dumnie odparła - słyszałam jak twój mózg pracuje
Z trudem powstrzymałam falę śmiechu.
- Zaraz wracam - wstałam z łóżka, cicho zamykając za sobą drzwi.
Styles siedział na krześle, konsumując kolację jeśli tak nazwać można słodycze.
- Powiesz mi o co w tym wszystkim chodzi? Przecież nie dbałabyś tak o cudze dziecko.
Muszę mu o tym wszystkim powiedzieć. Niestety, nie mam wyboru. Wiem o tym tylko ja, Elizabeth i ciotka.
- Problem w tym,że to nie jest cudze dziecko. To moje dziecko - widząc jego minę domyśliłam się,o
czym teraz pomyślał.
Czuję się okropnie. Jak jakiś potwór, który nie ma za grosz uczuć. Zostawiłam swoje dziecko na pastwę losu, u kobiety której nie znałam. Ale nie miałam wyboru. To nie była moja decyzja. Tak nienawidziłam swojej matki, mówiłam, że nigdy jej tego nie wybaczę. Patrząc z perspektywy czasu widzę, że sama nie postąpiłam lepiej...
czwartek, 5 czerwca 2014
Zawieszam na dwa miesiące.
Przepraszam was słoneczka!
Muszę zawiesić bloga :( Nie będę miała dostępu do internetu przez dwa miesiące,wyjeżdżam. Strasznie mi przykro, ale nic nie poradzę. Na domiar złego, popsuł mi się tablet, a z telefonu nie mogę dodawać rozdziałów... Może coś wrzucę raz na miesiąc, trzy tygodnie, nie obiecuję. Postaram się. Mam kilka dodatkowych informacji:
- Pojawi się coś około 60 rozdziałów.
- Od września będę miała sporo nauki, ale na pewno będę dodawała rozdziały.
Dziękuję za wszystkie komentarze.
No to na tyle.Do usłyszenia miśki, mam nadzieję, że na mnie poczekacie, pamiętajcie kocham was.
Muszę zawiesić bloga :( Nie będę miała dostępu do internetu przez dwa miesiące,wyjeżdżam. Strasznie mi przykro, ale nic nie poradzę. Na domiar złego, popsuł mi się tablet, a z telefonu nie mogę dodawać rozdziałów... Może coś wrzucę raz na miesiąc, trzy tygodnie, nie obiecuję. Postaram się. Mam kilka dodatkowych informacji:
- Pojawi się coś około 60 rozdziałów.
- Od września będę miała sporo nauki, ale na pewno będę dodawała rozdziały.
Dziękuję za wszystkie komentarze.
No to na tyle.Do usłyszenia miśki, mam nadzieję, że na mnie poczekacie, pamiętajcie kocham was.
poniedziałek, 2 czerwca 2014
Rozdział 17
Zapraszam do głosowania w ankiecie na temat ilości rozdziałów!
''Każdy z nas ma wspomnienia, każdy z nas za czymś tęskni i
każdy pamięta o kimś, o kim powinien zapomnieć''
każdy pamięta o kimś, o kim powinien zapomnieć''
*Harry*
Dlaczego zawsze to ja muszę wszystko spieprzyć? Mam do tego ogromny talent. Kiedy próbuję coś ułożyć,uporządkować,zawsze nic z tego nie wychodzi. Nie wiem ile tak leżałem na łóżku. Dwa dni? Dwie godziny? Głowa bolała mnie niemiłosiernie.
Trzeba było tyle nie pić.
Wstałem i chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę kuchni. Wziąłem łyka wody i otworzyłem całkiem pustą lodówkę, poszukując czegoś do jedzenia. Przejrzałem każdy pokój,ale jej nie było. Zobaczyłem na podłodze torbę, kopniętą w kąt. Raczej nie wyszła. Zostało tylko jedne pomieszczenie- łazienka. Zapukałem do drzwi,ale nie usłyszałem odpowiedzi.
- Rose, otwórz drzwi - wykrzyknąłem - proszę.
Cisza. Wiem,że ona tam jest. Jestem tego pewien. Szarpnąłem za klamkę, ale nic to nie dało. Nie chciałem się kłócić. Naprawdę bardzo tego nie chciałem. Tylko, jeśli jest się Harrym zawsze trzeba powiedzieć coś,czego naprawdę nie miało się na myśli. Koniecznie coś musi się wymknąć z pod kontroli.
- Otwórz - powiedziałem błagalnym tonem - prędzej czy później, i tak się tam dostanę!
Gdyby nie to, nie byłoby tego wszystkiego. Gdyby nie tak głupia bójka o Rose, alkohol nic nie potoczyłoby się tym torem. Kopnąłem w drzwi z całej siły,na co z hukiem wyleciały z zawiasów.
Cholera jasna.
Dziewczyna leżała na kafelkach,zdaje się,że nieprzytomna. Podszedłem do niej i wziąłem na ręce, kierując się w stronę sypialni.
Dlaczego zawsze to ja muszę wszystko spieprzyć? Mam do tego ogromny talent. Kiedy próbuję coś ułożyć,uporządkować,zawsze nic z tego nie wychodzi. Nie wiem ile tak leżałem na łóżku. Dwa dni? Dwie godziny? Głowa bolała mnie niemiłosiernie.
Trzeba było tyle nie pić.
Wstałem i chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę kuchni. Wziąłem łyka wody i otworzyłem całkiem pustą lodówkę, poszukując czegoś do jedzenia. Przejrzałem każdy pokój,ale jej nie było. Zobaczyłem na podłodze torbę, kopniętą w kąt. Raczej nie wyszła. Zostało tylko jedne pomieszczenie- łazienka. Zapukałem do drzwi,ale nie usłyszałem odpowiedzi.
- Rose, otwórz drzwi - wykrzyknąłem - proszę.
Cisza. Wiem,że ona tam jest. Jestem tego pewien. Szarpnąłem za klamkę, ale nic to nie dało. Nie chciałem się kłócić. Naprawdę bardzo tego nie chciałem. Tylko, jeśli jest się Harrym zawsze trzeba powiedzieć coś,czego naprawdę nie miało się na myśli. Koniecznie coś musi się wymknąć z pod kontroli.
- Otwórz - powiedziałem błagalnym tonem - prędzej czy później, i tak się tam dostanę!
Gdyby nie to, nie byłoby tego wszystkiego. Gdyby nie tak głupia bójka o Rose, alkohol nic nie potoczyłoby się tym torem. Kopnąłem w drzwi z całej siły,na co z hukiem wyleciały z zawiasów.
Cholera jasna.
Dziewczyna leżała na kafelkach,zdaje się,że nieprzytomna. Podszedłem do niej i wziąłem na ręce, kierując się w stronę sypialni.
***
- Błagam obudź się, księżniczko - szepnąłem,gładząc jej długie,brązowe. Rosellyn spoczywała na
- Co się stało ? - zapytała zdziwiona przykładając dłoń do czoła - boli.
- Nie wiem - mruknąłem zakłopotany - zdaje się,że upadłaś.
Ona mogła umrzeć. Uderzyć głową o płytki i dostać wstrząsu mózgu. Mogło jej nie być. I to ja byłbym winien. Doprowadziłbym do śmierci ważnej dla mnie osoby.
Dziewczyna zszokowana gwałtownie się odsunęła. Jej oczy przesiąknięte były gniewem i... strachem.
*Rose*
- Boisz się mnie? - zapytał z żalem. Dotknęłam opuchniętego miejsca. Będzie niezły siniak. Nie mam pojęcia jak to się stało. Zapamiętałam jedynie to,że zobaczyłam ciemność i wylądowałam na podłodze.
- Nie - syknęłam. Prawda jest taka,że się go boję. Próbowałam za wszelką cenę tego uniknąć,ale to niemożliwe. Spokojnie bawiłam się swoimi palcami,spoglądając za okno. Cały czas unikałam wzroku chłopaka.
- Jesteś zła? - zapytał.
-Pytasz mnie czy jestem zła? - warknęłam ironicznie - po tym co mi wczoraj powiedziałeś nie mogę nie był zła, Harry. Piszesz o mnie jakąś książkę, hm?
- Um, tylko badam grunt. Al..... ale co ja takiego wtedy powiedziałem? - wydawał się zdziwiony.
- Parę przemiłych rzeczy - bąknęłam. To nierealne,aby tego nie pamiętał - Przecież sam wiesz co jest dla ciebie najlepsze - zacytowałam jego wczorajszą wypowiedź.
- Nic ci nie jest? - zmienił temat, przybliżając się do mnie. Poderwałam się na równe nogi i chwyciłam za torbę - może wezwać karetkę?
- Jest dobrze - rzuciłam, nerwowo wrzucając rzeczy do torby. Chodziłam po całym pokoju, opróżniając szafę z moich ubrań. Chłopak cały czas siedział na miękkim łóżku, przyglądając się mi.
- Chcesz wyjść? - podniósł się z łóżka i podszedł w moją stronę.
- Właśnie mam taki zamiar - prychnęłam pogardliwie.
- Dlaczego taka jesteś?
- Jaka? - odparłam rozbawiona. Najpierw się na mnie wydziera,a później ja mam być tą złą.
- Oschła - odrzekł pewnie.
- Zastanów się nad tym co ty robisz, a później patrz na czyny innych, dobrze radzę - wbiłam palec w jego klatkę piersiową i odeszłam od chłopaka.
Nic nie pamięta? Biedaczek.
Kierowałam się w stronę wyjścia z mieszkania, zastanawiając się co przed chwilą powiedziałam.
- Rosellyn, zaczekaj - nakazał - nie możesz od tak wyjść.
- Bo co? W końcu próbuję sprawić,abyś był ideałem - po raz kolejny nawiązałam do wczorajszej rozmowy,zamykając za sobą drzwi do mieszkania. Wybiegłam z bloku, a zimny wiatr rozwiał moje nieułożone włosy. Obejrzałam się do tyłu. Chłopak stał za mną.
- Wracaj domu - poprosiłam z troską - jeszcze się przeziębisz. To dosyć prawdopodobne,stwierdzając fakt,że był tylko w dresie i luźnej koszulce. Harry odszedł zrezygnowany z opuszczoną głową. Nie mam pojęcia gdzie iść,ale jestem pewna,że nie wrócę do mieszkania ciotki. Nigdy więcej. Próbowałam jej wybaczyć,jednak to jest silniejsze. Stawiałam powolne kroki, kierując się prosto przed siebie. Śnieg sypał z nieba, a chodniki były całe białe. Na ulicy panowała ciemność i pustka. Nie jestem w stanie stwierdzić, która jest godzina. Trzecia w nocy? A jednak życie baz telefonu jest okropnie trudne. Po chwili cała moja kurtka była pokryta białym puchem. Nie chciałam płakać. Moje oczy okropnie szczypały, były wysuszone niczym Sahara. Teraz pragnęłam tylko jednego - spotkać się z Faith. Pójdę do niej jutro, z samego rana. Ta istotka zawsze doskonale potrafi poprawić mój humor. Znajdowałam się przed małym domem i delikatnie popchnęłam metalową furtkę, wchodząc na teren posesji. Stanęŀam w progu, cicho pukając. Moim oczom ukazała się niewyspana blondynka.
- Co się stało, Rose? - zapytała z troską.
- Długo by opowiadać - westchnęłam - co o za powitanie?
- Harry? - zapytała posyłając mi spojrzenie pełne współczucia.
Libby podeszła do mnie, oplatając swoje ręce wokół mego ciała.
- Dziękuje - szepnęłam, a w moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Jednak jeszcze mam jakiś zapas.
- Za co? - zdziwiona kciukiem starła przeźroczystą ciecz z mojego policzka.
- Za wsparcie - powiedziałam - przepraszam, muszę już iść.
- Nie ma mowy! - wykrzyknęła - jest środek nocy, a ty masz zamiar krzątać po mieście?
- To pilna sprawa - zaczęłam - zajrzę tu rano. Jeśli mi pozwolisz.
- Lepiej martw się, co będzie,jeśli nie wrócisz - blondynka puściła do mnie oczko, wybuchając śmiechem.
- Libby w akcji - zażartowałam - do zobaczenia.
- Czekam- przetarła zaspane oczy i dodała - pamiętaj, masz na siebie uważać!
- Tak, tak - przeczesałam palcami włosy, po czym zbiegłam po stopniach. Śnieżyca nadal trwała, powolnie coraz to bardziej zasypując chodniki. Brnęłam w zaspach, nucąc piosenkę. Nie wzięłam torby. Byłam tak zamyślona i roztrzepana,że kompletnie o tym zapomniałam. Teraz będę musiała tam wrócić. Wszystkie tajemnice i problemy odpychają nas od siebie. Nie chce tego. Pomimo słów jakie padły muszę go wspierać. Znajdowałam się na głównej ulicy. Było tu dość pusto, co jakiś czas błąkali się wstawieni ludzie wracający z imprez. Przyśpieszyłam kroku, gdy w jednej grupce zobaczyłam Alynson. Ku mojemu zdziwieniu była ta naćpana, że wcale mnie nie dostrzegła. Wolała śpiewać piosenkę o kotkach i na boso brnąć w śniegu. Szkoda,że nie mogę tego nagrać. Już wyobrażam sobie,jak ta pieśń została by hitem internetu. Kierując się przed siebie, dotarłam do szpitala. Weszłam do środka i nacisnęłam guzik przywołujący windę. Po dwóch minutach byłam już na dziesiątym piętrze. Pokój pielęgniarek był otwarty, a ja niepewnie przekroczyłam jego próg, licząc,że spotkam tam Elizabeth. Kobieta w średnim wieku siedziała na krześle i popijała kawę.
- Witaj Rose- przywitała się radośnie.
- Cześć - odpowiedziałam - jak czuje się Faith?
- Już lepiej - zapewniła.
- To wspaniale - radość powróciła na myśl o dziewczynce.
- Co sprowadza ciebie tu w środku nocy? - Elizabeth była dość zdziwiona.
- Nieważne, wszystko w porządku - uśmiechnęłam się blado - czy mogę się z nią zobaczyć?
- Przykro mi,ale ni...
- Dlaczego? - poczułam mocne ukucie w sercu. To już najgorsze co może być - zabronienie mi kontaktów z kimś kto jest dla mnie najważniejszy.
- Jej tu nie ma. Wczoraj małą zabrali rodzice.
- Że co? - wykrzyknęłam z pogardą.
- Niestety, nie mogłam nic zrobić - wzruszyła ramionami.
- To nie są jej rodzice tylko jacyś nieodpowiedzialni pijacy - wrzasnęłam,ale kobieta mnie uciszyła - gdzie oni mieszkają?
- Nie mogę udzielić ci takich informacji - rzekła smutno.
- Mam prawo to wiedzieć- odparłam ze spokojem - jesteśmy spokrewnione.
- Chestnut Avenue 45 - podała - najgorsza dzielnica miasta.
- Dziękuję. Mam nadzieję,że mnie rozumiesz.
Ciarki przeszły po moich plecach. Jak tacy ludzie w ogóle widzieli dziecko na oczy? Proszę, niech ktoś mi to wytłumaczy,bo nie mogę tego pojąć.
- Postąpiłabym tak na twoim miejscu. Nie możesz iść tam sama. Wiesz,że oni nie pozwolą zbliżyć się tobie do Faith.
- Nie mam pojęcia, kto mógłby mi pomóc.
- Harry? - zaproponowała.
- Zły pomysł- oznajmiłam.
- Zastanów się. Jestem pewna,że on tobie pomoże. Wygląda na porządnego i silnego chłopaka...
- Czy mogłabym pożyczyć twój telefon? - zapytałam, a Elizabeth wręczyła mi przedmiot.
Wystukałam wiadomość, którą po chwili wysłałam do Libby.
Niedoczekanie.- Boisz się mnie? - zapytał z żalem. Dotknęłam opuchniętego miejsca. Będzie niezły siniak. Nie mam pojęcia jak to się stało. Zapamiętałam jedynie to,że zobaczyłam ciemność i wylądowałam na podłodze.
- Nie - syknęłam. Prawda jest taka,że się go boję. Próbowałam za wszelką cenę tego uniknąć,ale to niemożliwe. Spokojnie bawiłam się swoimi palcami,spoglądając za okno. Cały czas unikałam wzroku chłopaka.
- Jesteś zła? - zapytał.
-Pytasz mnie czy jestem zła? - warknęłam ironicznie - po tym co mi wczoraj powiedziałeś nie mogę nie był zła, Harry. Piszesz o mnie jakąś książkę, hm?
- Um, tylko badam grunt. Al..... ale co ja takiego wtedy powiedziałem? - wydawał się zdziwiony.
- Parę przemiłych rzeczy - bąknęłam. To nierealne,aby tego nie pamiętał - Przecież sam wiesz co jest dla ciebie najlepsze - zacytowałam jego wczorajszą wypowiedź.
- Nic ci nie jest? - zmienił temat, przybliżając się do mnie. Poderwałam się na równe nogi i chwyciłam za torbę - może wezwać karetkę?
- Jest dobrze - rzuciłam, nerwowo wrzucając rzeczy do torby. Chodziłam po całym pokoju, opróżniając szafę z moich ubrań. Chłopak cały czas siedział na miękkim łóżku, przyglądając się mi.
- Chcesz wyjść? - podniósł się z łóżka i podszedł w moją stronę.
- Właśnie mam taki zamiar - prychnęłam pogardliwie.
- Dlaczego taka jesteś?
- Jaka? - odparłam rozbawiona. Najpierw się na mnie wydziera,a później ja mam być tą złą.
- Oschła - odrzekł pewnie.
- Zastanów się nad tym co ty robisz, a później patrz na czyny innych, dobrze radzę - wbiłam palec w jego klatkę piersiową i odeszłam od chłopaka.
Nic nie pamięta? Biedaczek.
Kierowałam się w stronę wyjścia z mieszkania, zastanawiając się co przed chwilą powiedziałam.
- Rosellyn, zaczekaj - nakazał - nie możesz od tak wyjść.
- Bo co? W końcu próbuję sprawić,abyś był ideałem - po raz kolejny nawiązałam do wczorajszej rozmowy,zamykając za sobą drzwi do mieszkania. Wybiegłam z bloku, a zimny wiatr rozwiał moje nieułożone włosy. Obejrzałam się do tyłu. Chłopak stał za mną.
- Wracaj domu - poprosiłam z troską - jeszcze się przeziębisz. To dosyć prawdopodobne,stwierdzając fakt,że był tylko w dresie i luźnej koszulce. Harry odszedł zrezygnowany z opuszczoną głową. Nie mam pojęcia gdzie iść,ale jestem pewna,że nie wrócę do mieszkania ciotki. Nigdy więcej. Próbowałam jej wybaczyć,jednak to jest silniejsze. Stawiałam powolne kroki, kierując się prosto przed siebie. Śnieg sypał z nieba, a chodniki były całe białe. Na ulicy panowała ciemność i pustka. Nie jestem w stanie stwierdzić, która jest godzina. Trzecia w nocy? A jednak życie baz telefonu jest okropnie trudne. Po chwili cała moja kurtka była pokryta białym puchem. Nie chciałam płakać. Moje oczy okropnie szczypały, były wysuszone niczym Sahara. Teraz pragnęłam tylko jednego - spotkać się z Faith. Pójdę do niej jutro, z samego rana. Ta istotka zawsze doskonale potrafi poprawić mój humor. Znajdowałam się przed małym domem i delikatnie popchnęłam metalową furtkę, wchodząc na teren posesji. Stanęŀam w progu, cicho pukając. Moim oczom ukazała się niewyspana blondynka.
- Co się stało, Rose? - zapytała z troską.
- Długo by opowiadać - westchnęłam - co o za powitanie?
- Harry? - zapytała posyłając mi spojrzenie pełne współczucia.
Libby podeszła do mnie, oplatając swoje ręce wokół mego ciała.
- Dziękuje - szepnęłam, a w moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Jednak jeszcze mam jakiś zapas.
- Za co? - zdziwiona kciukiem starła przeźroczystą ciecz z mojego policzka.
- Za wsparcie - powiedziałam - przepraszam, muszę już iść.
- Nie ma mowy! - wykrzyknęła - jest środek nocy, a ty masz zamiar krzątać po mieście?
- To pilna sprawa - zaczęłam - zajrzę tu rano. Jeśli mi pozwolisz.
- Lepiej martw się, co będzie,jeśli nie wrócisz - blondynka puściła do mnie oczko, wybuchając śmiechem.
- Libby w akcji - zażartowałam - do zobaczenia.
- Czekam- przetarła zaspane oczy i dodała - pamiętaj, masz na siebie uważać!
- Tak, tak - przeczesałam palcami włosy, po czym zbiegłam po stopniach. Śnieżyca nadal trwała, powolnie coraz to bardziej zasypując chodniki. Brnęłam w zaspach, nucąc piosenkę. Nie wzięłam torby. Byłam tak zamyślona i roztrzepana,że kompletnie o tym zapomniałam. Teraz będę musiała tam wrócić. Wszystkie tajemnice i problemy odpychają nas od siebie. Nie chce tego. Pomimo słów jakie padły muszę go wspierać. Znajdowałam się na głównej ulicy. Było tu dość pusto, co jakiś czas błąkali się wstawieni ludzie wracający z imprez. Przyśpieszyłam kroku, gdy w jednej grupce zobaczyłam Alynson. Ku mojemu zdziwieniu była ta naćpana, że wcale mnie nie dostrzegła. Wolała śpiewać piosenkę o kotkach i na boso brnąć w śniegu. Szkoda,że nie mogę tego nagrać. Już wyobrażam sobie,jak ta pieśń została by hitem internetu. Kierując się przed siebie, dotarłam do szpitala. Weszłam do środka i nacisnęłam guzik przywołujący windę. Po dwóch minutach byłam już na dziesiątym piętrze. Pokój pielęgniarek był otwarty, a ja niepewnie przekroczyłam jego próg, licząc,że spotkam tam Elizabeth. Kobieta w średnim wieku siedziała na krześle i popijała kawę.
- Witaj Rose- przywitała się radośnie.
- Cześć - odpowiedziałam - jak czuje się Faith?
- Już lepiej - zapewniła.
- To wspaniale - radość powróciła na myśl o dziewczynce.
- Co sprowadza ciebie tu w środku nocy? - Elizabeth była dość zdziwiona.
- Nieważne, wszystko w porządku - uśmiechnęłam się blado - czy mogę się z nią zobaczyć?
- Przykro mi,ale ni...
- Dlaczego? - poczułam mocne ukucie w sercu. To już najgorsze co może być - zabronienie mi kontaktów z kimś kto jest dla mnie najważniejszy.
- Jej tu nie ma. Wczoraj małą zabrali rodzice.
- Że co? - wykrzyknęłam z pogardą.
- Niestety, nie mogłam nic zrobić - wzruszyła ramionami.
- To nie są jej rodzice tylko jacyś nieodpowiedzialni pijacy - wrzasnęłam,ale kobieta mnie uciszyła - gdzie oni mieszkają?
- Nie mogę udzielić ci takich informacji - rzekła smutno.
- Mam prawo to wiedzieć- odparłam ze spokojem - jesteśmy spokrewnione.
- Chestnut Avenue 45 - podała - najgorsza dzielnica miasta.
- Dziękuję. Mam nadzieję,że mnie rozumiesz.
Ciarki przeszły po moich plecach. Jak tacy ludzie w ogóle widzieli dziecko na oczy? Proszę, niech ktoś mi to wytłumaczy,bo nie mogę tego pojąć.
- Postąpiłabym tak na twoim miejscu. Nie możesz iść tam sama. Wiesz,że oni nie pozwolą zbliżyć się tobie do Faith.
- Nie mam pojęcia, kto mógłby mi pomóc.
- Harry? - zaproponowała.
- Zły pomysł- oznajmiłam.
- Zastanów się. Jestem pewna,że on tobie pomoże. Wygląda na porządnego i silnego chłopaka...
- Czy mogłabym pożyczyć twój telefon? - zapytałam, a Elizabeth wręczyła mi przedmiot.
Wystukałam wiadomość, którą po chwili wysłałam do Libby.
Do: 2341987652
Przepraszam,wrócę do Ciebie jutro wieczorem. Muszę załatwić okropnie ważną sprawę. Proszę, nie martw się o mnie, to nie dotyczy Stylesa.
Rose xx
Przepraszam,wrócę do Ciebie jutro wieczorem. Muszę załatwić okropnie ważną sprawę. Proszę, nie martw się o mnie, to nie dotyczy Stylesa.
Rose xx
Gdyby nie sprawa z ciotką nie byłby tego zamieszania. W końcu ucieczka to najlepszy sposób na pozbycie się problemów. Tylko dlaczego teraz ja mam to wszystko naprawiać? Właściwie wina leży po dwóch stronach. Najgorsze jest to,że do końca życia będzie mieszkać we mnie poczucie winy. Za to,że od tak ją zostawiłam. Jestem pewna,że muszę dokonać wszelkich starań,aby uratować Faith, nawet przy pomocy Loczka. Powinnam postawić się na jego miejscu. Zobaczyć co czuje. Jednak byłam zajęta samą sobą.
Egoistka.
wtorek, 27 maja 2014
Rozdział 16
''Śmieje się, ma w sobie tyle energii i radości,
mówi, że kocha życie, ale tak na prawdę nikt nie wie, że umiera od środka.
Nikt nie wie o jej problemach i tajemnicach.
Ludzie nie widzą jej cierpienia''
mówi, że kocha życie, ale tak na prawdę nikt nie wie, że umiera od środka.
Nikt nie wie o jej problemach i tajemnicach.
Ludzie nie widzą jej cierpienia''
To okropny widok. Widzieć przyjaciela w takim stanie. W całym pomieszczeniu dominował zapach alkoholu. Na sofie siedział Harry, trzymając w dłoni butelkę. Nieśmiało podeszłam do Loczka,wymijając odłamki szkła,które leżały na podłodze. Normalnie pole bitwy. Co się to dzieje?!
Jego tęczówki były obecnie koloru zgniłej zieleni,a białka przekrwione. Z nosa leciałam mu krew, a knykcie były całe zdarte. O mój drogi boże. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Nie przypominam sobie,aby kiedykolwiek miał taki wyraz twarzy jak w tym momencie. Zabijająca obojętność i kamienne spojrzenie. Widok był przerażający. Chłopak wziął do ręki butelkę, przyłożył ją do swoich ust i wziął solidnego łyka przeźroczystej cieczy. Kątem oka spojrzał na mnie. Chciał napić się jeszcze więcej,lecz uniemożliwiłam mu to,wyrywając alkohol z rąk.
- Co ty wyprawiasz? - wykrzyknęłam.
- Korzystam z życia? - powiedział pytająco.
- Ale dlaczego w taki durny sposób!
- Oddaj mi to - syknął,nakazując abym wręczyła mu szklany przedmiot. Pośpiesznie wstałam i oddaliłam się od sofy.
- Nie - po chwili mruknęłam pogardliwie.
- Do cholery oddaj mi to, słyszysz? - warknął, podchodząc do mojej osoby. Nasze ciała dzieliły milimetry. Czułam jego okropny oddech na swojej twarzy. W jego żyłach płynie alkohol, jest jego oczy, przepełnia malinowe usta... on jest wszędzie.
- Po co? - spytałam drżącym głosem. Nie wiem jak zareaguje. Modlę się w duchu,aby nie było to to o czym myślę. On nie może być uzależniony. Nie ma opcji! Nie! Przestań snuć jakieś głupie insynuacje Rose, tylko zastanów się co masz zrobić. Chłopak stał przede mną,kołysząc się na boki. Jego włosy były rozczochrane, a na białej koszulce widniała niewielka plama z krwi. Nieśmiało przyłożyłam dłoń, do jego czerwonych warg. Po chwili ją oderwałam. Była cała w ognistej cieczy.
- Oddasz mi to? - spokojnie odrzekł. Właśnie ten spokój mnie zadziwił. Wykonał kilka
kroków do przodu, na co odsunęłam się, napotykając na drodze ścianę.
- Nie, Harry - szepnęłam cicho,prawie niesłyszalnie.
- Dlaczego? - nie zmienił tonu.
- Nie mogę.
- Co to ma do cholery znaczyć? - wykrzyknął - chcesz sterować moim życiem?
- Posłuchaj. Wiesz dobrze,że chcę dla ciebie jak najlepiej. Jesteś moim przyjacielem i wsparciem. Chcę,abyś żył normalnie. Miał kochającą dziewczynę, za którą oddałbyś życie - tak, próbuję to wytłumaczyć nachlanemu do nieprzytomności chłopakowi.
- Teraz ja coś powiem. Nie masz prawa sterować moim życiem. Sam doskonale wiem co jest dla mnie dobre, sam doskonale wiem jak postępować.
- Może i wiesz. Ale alkohol nie jest sposobem na pozbycie się smutków, trosk i problemów... - syknęłam, na co chłopak zdecydowanym ruchem chwyciŀ za butelkę. Szarpnęłam ją, na co się odsunął. Widziałam tą złość i grymas wymalowany na jego twarzy. Czułam jak łzy zaczynają spływać swobodnie po moich policzkach.
- Proszę... nie rób tego - rzekłam, upuszczając szklany przedmiot na ziemię. Kawałki rozsypały się po całym pokoju. Ogień w jego oczach się rozpalił. Był jak wulkan,który w każdej chwili mógł wybuchnąć. Mógł zniszczyć wszystko na około, mógł dosłownie rozsadzić całe mieszkanie. Boję się go. I to jak. Nawet nie przypuszczałam,że kiedykolwiek będę tak lękała się najbliższej sobie osoby.
Poznajesz ciemne oblicze Stylesa.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał.
- Musiałam - cicho odrzekłam - nie umiem inaczej.
- Popierdoliło ciebie! - warknął - ty wszystko musisz! Hmm...wpraszasz się do mojego życia, wywracasz wszystko do góry nogami! Próbujesz mnie zmienić. Chcesz abym był jakimś ideałem!
- Biłeś sie - ponownie podeszłam do niego i delikatnie przejechałam ręką po jego poobijanej twarzy.
- Nie,wcale - sarkastycznie prychnął.
- O co? - zapytałam.
- O kogoś kto jest dla mnie wszystkim - westchnął.
Nie chcę znać takiego Harry'ego. Nieobliczalnego, rozfrustrowanego i niespokojnego. Chcę mojego Harry'ego. Opiekuńczego, kochającego, dobrego dla mnie i Faith... Chłopaka,który był dla mnie ważny. Chłopaka,który mnie uratował.
- Przestań - poprosiłam - przestań to robić. Przestań niszczyć sobie życie. Zrób to dla siebie. Nie dla mnie, nie dla swoich przyjaciół,czy znajomych. Dla siebie.
- Nie możesz mną kierować- oschle nakazał - poradzę sobie sam.
- Chcesz tego ? - bezbarwna ciecz spłynęła po moim policzku. Między nami nastała cisza. Zebrałam w sobie odwagę i krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam - chcesz?
Tak jak poprzednio,nie uzyskałam odpowiedzi. Zielonooki podrapał się jedynie po karku i schował twarz w dłoniach.
On chce,abyś wyniosła się z jego życia. Zamknij ten rozdział.
Wyszłam z pomieszczenia, kierując się do sypialni. Chwyciłam torbę do ręki i wrzuciłam moje rzeczy. Odpięłam zamek do małej kieszonki i wydobyłam z niej niewielkie pudełeczko. Wysypałam tabletki na dłoń i jednym ruchem poŀknęłam zawartość. Przyda mi się coś na uspokojenie. Nie mam siły. Te wszystkie tajemnice, głupia gra. To wszystko mnie przerosło. Straciłam kontrole nad uczuciami i czynami. Kopnęłam walizkę w kąt i powolnym krokiem skierowałam się do łazienki. Otworzyłam drzwi, weszłam do środka, po czym przekręciłam zamek. Usiadłam na podłodze patrząc się nieruchomo w jeden punkt. Nie wytrzymałam. Wybuchnęłam głośnym płaczem. Dławiłam się swoimi łzami, a kolejne pomimo tego wypływały z moich oczu. Gdzie się podziała silna Rosellyn? Gdzie ona zniknęła,wyparowała?
Tak naprawdę nigdy jej nie było. Zawsze była ta potulna niczym baranek istota, skrzywdzona przez los. Porzucona, opuszczona i z problemami. Próbowała pomagać innym,ale nie umiała pomóc sobie. Kochaŀa innych,ale nienawidziła samej siebie. Ale najgorszą traumą stało się coś innego. Przymrużyłam oczy i zobaczyłam to.
Jego tęczówki były obecnie koloru zgniłej zieleni,a białka przekrwione. Z nosa leciałam mu krew, a knykcie były całe zdarte. O mój drogi boże. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Nie przypominam sobie,aby kiedykolwiek miał taki wyraz twarzy jak w tym momencie. Zabijająca obojętność i kamienne spojrzenie. Widok był przerażający. Chłopak wziął do ręki butelkę, przyłożył ją do swoich ust i wziął solidnego łyka przeźroczystej cieczy. Kątem oka spojrzał na mnie. Chciał napić się jeszcze więcej,lecz uniemożliwiłam mu to,wyrywając alkohol z rąk.
- Co ty wyprawiasz? - wykrzyknęłam.
- Korzystam z życia? - powiedział pytająco.
- Ale dlaczego w taki durny sposób!
- Oddaj mi to - syknął,nakazując abym wręczyła mu szklany przedmiot. Pośpiesznie wstałam i oddaliłam się od sofy.
- Nie - po chwili mruknęłam pogardliwie.
- Do cholery oddaj mi to, słyszysz? - warknął, podchodząc do mojej osoby. Nasze ciała dzieliły milimetry. Czułam jego okropny oddech na swojej twarzy. W jego żyłach płynie alkohol, jest jego oczy, przepełnia malinowe usta... on jest wszędzie.
- Po co? - spytałam drżącym głosem. Nie wiem jak zareaguje. Modlę się w duchu,aby nie było to to o czym myślę. On nie może być uzależniony. Nie ma opcji! Nie! Przestań snuć jakieś głupie insynuacje Rose, tylko zastanów się co masz zrobić. Chłopak stał przede mną,kołysząc się na boki. Jego włosy były rozczochrane, a na białej koszulce widniała niewielka plama z krwi. Nieśmiało przyłożyłam dłoń, do jego czerwonych warg. Po chwili ją oderwałam. Była cała w ognistej cieczy.
- Oddasz mi to? - spokojnie odrzekł. Właśnie ten spokój mnie zadziwił. Wykonał kilka
kroków do przodu, na co odsunęłam się, napotykając na drodze ścianę.
- Nie, Harry - szepnęłam cicho,prawie niesłyszalnie.
- Dlaczego? - nie zmienił tonu.
- Nie mogę.
- Co to ma do cholery znaczyć? - wykrzyknął - chcesz sterować moim życiem?
- Posłuchaj. Wiesz dobrze,że chcę dla ciebie jak najlepiej. Jesteś moim przyjacielem i wsparciem. Chcę,abyś żył normalnie. Miał kochającą dziewczynę, za którą oddałbyś życie - tak, próbuję to wytłumaczyć nachlanemu do nieprzytomności chłopakowi.
- Teraz ja coś powiem. Nie masz prawa sterować moim życiem. Sam doskonale wiem co jest dla mnie dobre, sam doskonale wiem jak postępować.
- Może i wiesz. Ale alkohol nie jest sposobem na pozbycie się smutków, trosk i problemów... - syknęłam, na co chłopak zdecydowanym ruchem chwyciŀ za butelkę. Szarpnęłam ją, na co się odsunął. Widziałam tą złość i grymas wymalowany na jego twarzy. Czułam jak łzy zaczynają spływać swobodnie po moich policzkach.
- Proszę... nie rób tego - rzekłam, upuszczając szklany przedmiot na ziemię. Kawałki rozsypały się po całym pokoju. Ogień w jego oczach się rozpalił. Był jak wulkan,który w każdej chwili mógł wybuchnąć. Mógł zniszczyć wszystko na około, mógł dosłownie rozsadzić całe mieszkanie. Boję się go. I to jak. Nawet nie przypuszczałam,że kiedykolwiek będę tak lękała się najbliższej sobie osoby.
Poznajesz ciemne oblicze Stylesa.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał.
- Musiałam - cicho odrzekłam - nie umiem inaczej.
- Popierdoliło ciebie! - warknął - ty wszystko musisz! Hmm...wpraszasz się do mojego życia, wywracasz wszystko do góry nogami! Próbujesz mnie zmienić. Chcesz abym był jakimś ideałem!
- Biłeś sie - ponownie podeszłam do niego i delikatnie przejechałam ręką po jego poobijanej twarzy.
- Nie,wcale - sarkastycznie prychnął.
- O co? - zapytałam.
- O kogoś kto jest dla mnie wszystkim - westchnął.
Nie chcę znać takiego Harry'ego. Nieobliczalnego, rozfrustrowanego i niespokojnego. Chcę mojego Harry'ego. Opiekuńczego, kochającego, dobrego dla mnie i Faith... Chłopaka,który był dla mnie ważny. Chłopaka,który mnie uratował.
- Przestań - poprosiłam - przestań to robić. Przestań niszczyć sobie życie. Zrób to dla siebie. Nie dla mnie, nie dla swoich przyjaciół,czy znajomych. Dla siebie.
- Nie możesz mną kierować- oschle nakazał - poradzę sobie sam.
- Chcesz tego ? - bezbarwna ciecz spłynęła po moim policzku. Między nami nastała cisza. Zebrałam w sobie odwagę i krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam - chcesz?
Tak jak poprzednio,nie uzyskałam odpowiedzi. Zielonooki podrapał się jedynie po karku i schował twarz w dłoniach.
On chce,abyś wyniosła się z jego życia. Zamknij ten rozdział.
Wyszłam z pomieszczenia, kierując się do sypialni. Chwyciłam torbę do ręki i wrzuciłam moje rzeczy. Odpięłam zamek do małej kieszonki i wydobyłam z niej niewielkie pudełeczko. Wysypałam tabletki na dłoń i jednym ruchem poŀknęłam zawartość. Przyda mi się coś na uspokojenie. Nie mam siły. Te wszystkie tajemnice, głupia gra. To wszystko mnie przerosło. Straciłam kontrole nad uczuciami i czynami. Kopnęłam walizkę w kąt i powolnym krokiem skierowałam się do łazienki. Otworzyłam drzwi, weszłam do środka, po czym przekręciłam zamek. Usiadłam na podłodze patrząc się nieruchomo w jeden punkt. Nie wytrzymałam. Wybuchnęłam głośnym płaczem. Dławiłam się swoimi łzami, a kolejne pomimo tego wypływały z moich oczu. Gdzie się podziała silna Rosellyn? Gdzie ona zniknęła,wyparowała?
Tak naprawdę nigdy jej nie było. Zawsze była ta potulna niczym baranek istota, skrzywdzona przez los. Porzucona, opuszczona i z problemami. Próbowała pomagać innym,ale nie umiała pomóc sobie. Kochaŀa innych,ale nienawidziła samej siebie. Ale najgorszą traumą stało się coś innego. Przymrużyłam oczy i zobaczyłam to.
- Puść mnie! - wykrzyknęłam - puść!
- Bo co? Pobiegniesz na skargę do ciotki? - zapytał ironicznie - już się boje.
- Przestań - syknęłam,kiedy złapał za koniec mojej bluzki i pociągnął go ku górze - co to ci da?
- Satysfakcję -ukazał mi swój szpetny uśmiech - i przyjemność. Od początku tego chciałem. Od momentu,kiedy ciebie poznałem.
- Dobrze wiedzieć - odparłam - ale teraz z łaski swojej zabierz ze mnie te swoje ohydne łapska!
- Niedoczekanie - rzucił.
- Jesteś taki żałosny, Ricky.
- A ty jesteś strasznie uparta, Blue - mruknął.
- Bo co? Pobiegniesz na skargę do ciotki? - zapytał ironicznie - już się boje.
- Przestań - syknęłam,kiedy złapał za koniec mojej bluzki i pociągnął go ku górze - co to ci da?
- Satysfakcję -ukazał mi swój szpetny uśmiech - i przyjemność. Od początku tego chciałem. Od momentu,kiedy ciebie poznałem.
- Dobrze wiedzieć - odparłam - ale teraz z łaski swojej zabierz ze mnie te swoje ohydne łapska!
- Niedoczekanie - rzucił.
- Jesteś taki żałosny, Ricky.
- A ty jesteś strasznie uparta, Blue - mruknął.
Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie o tym horrorze. Czułam okropne obrzydzenie do chłopaka. Faktycznie, kiedyś nie zadawałam się ze zbyt dobrym towarzystwem,ale nie sądziłam,że Ricky był zdolny do tego. Nie znoszę go i zastanawiam jak mogłam się tak pomylić. Jak ja wytrzymałam tyle lat w jego towarzystwie? Pierwsze wrażenie, jakie na mnie wywarł było bardzo dobre. Jego matka jest koleżanką mojej ciotki. Często się spotykały, a ta przyprowadzała swojego synka - małego, koleżeńskiego, spokojnego i miłego Ricky'ego. Lecz zmienił się nie do poznania. Zaczął wciągać mnie w bójki,narkotyki,kradzieże. Jak ja mogłam być taka naiwna i łatwowierna? Dałam się wykorzystać i omamić. Później były tylko konsekwencje. Kiedy zaczynasz rozdrapywać stare rany, mieszają się one z teraźniejszymi. To jest nie do zniesienia. Nie chciałam przechodzić tego po raz drugi. Użalam się nad sobą. Cholernie bardzo użalam się nad sobą. Ale nie potrafię być silna. Nie teraz... może później. Z drugiej strony ja nie chciałam go zmienić. Chciałam jedynie,aby przestał pić, chciałam, aby ułożył sobie życie. Ale on tego nie rozumie. Byłam tak bardzo zdenerwowana smutna i zła. Na siebie, na Harry'ego, na wszystkich. Na to co mnie otaczało. Powieki stawały się coraz cięższe. Spoczywałam na podłodze,w przemoczonej koszulce. Moje usta drżały niemiłosiernie, a oczy były zaszklone.
Zastanawiam się, czy to co łączy mnie i Harry'ego,można nazwaċ przyjaźnią.
Przyjaźń? To nie tylko wspólne imprezy, zdjęcia czy dobra zabawa. To też
upijanie się do nieprzytomności gdy ktoś ma problem, ocieranie sobie wzajemnie łez i pójście za sobą nawet w najgorsze bagno - to ta świadomość, że co by się nie działo zawsze wsparcie przyjaciela.
No właśnie. Liczy się tylko pewność,że ma się kogoś przy sobie. Tak mało i za razem tak wiele.
Ale w końcu życie to nie bajka. Takie znajomości zdarzają się tylko w skrajnych przypadkach. Oczywiste jest to że jeszcze tysiąc razy się będę musiała stawić czoło przeciwnościom losu. Za każdym razem się rozsypie, a później będę musiała się pozbierać.
Dobra, pomarudziłam nad tym jakie to moje życie jest złe i okrutne, a teraz czas się ogarnąć. Coś cały czas ciągnie mnie,aby wyjść z mojego azylu, pójść do Harry'ego i opowiedzieć jemu to wszystko. Wygarnąć co czuję, czego się boję, co chciałabym zmienić i najzwyczajniej wtulić się w jego tors. Tak bez zbędnej paplaniny i jakichkolwiek pytań.
Jednak to niemożliwe.
Czuję żal do chłopaka. Jak on mógł zasugerować,że usiłuję go zmienić? Takie rozwiązanie nawet nie przemknęło przez moje myśli. Nurtuje mnie, że może już nie być tak jak dawniej. Coraz poważniej zaczynam rozważać opuszczenie tego mieszkanie,ale wiem,że nie postąpiłabym sprawiedliwie. Jednak Loczek nie chce mojej pomocy, a to on sprawił,że się uśmiecham. Kiedy on zrozumie,że chcę jemu pomóc?
Taka jest męska logika - poradzę sobie sam,a ty nie masz nic do powiedzenia.
Podniosłam się z kafelek i próbowałam zachować równowagę,ale moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Nagle zobaczyłam straszliwą ciemność,a najgłośniejszym dźwiękiem stała się cisza. To samo, co po wypadku na treningu,ale wtedy słyszałam co dziej się wokół mnie. Próbowałam po omacku odnaleźć ścianę, ale zamiast tego upadłam na ziemię i uderzyłam głową o płytki.
Kto by pomyślał. Wystarczy jeden wieczór,aby wszystko zniszczyć....
Zastanawiam się, czy to co łączy mnie i Harry'ego,można nazwaċ przyjaźnią.
Przyjaźń? To nie tylko wspólne imprezy, zdjęcia czy dobra zabawa. To też
upijanie się do nieprzytomności gdy ktoś ma problem, ocieranie sobie wzajemnie łez i pójście za sobą nawet w najgorsze bagno - to ta świadomość, że co by się nie działo zawsze wsparcie przyjaciela.
No właśnie. Liczy się tylko pewność,że ma się kogoś przy sobie. Tak mało i za razem tak wiele.
Ale w końcu życie to nie bajka. Takie znajomości zdarzają się tylko w skrajnych przypadkach. Oczywiste jest to że jeszcze tysiąc razy się będę musiała stawić czoło przeciwnościom losu. Za każdym razem się rozsypie, a później będę musiała się pozbierać.
Dobra, pomarudziłam nad tym jakie to moje życie jest złe i okrutne, a teraz czas się ogarnąć. Coś cały czas ciągnie mnie,aby wyjść z mojego azylu, pójść do Harry'ego i opowiedzieć jemu to wszystko. Wygarnąć co czuję, czego się boję, co chciałabym zmienić i najzwyczajniej wtulić się w jego tors. Tak bez zbędnej paplaniny i jakichkolwiek pytań.
Jednak to niemożliwe.
Czuję żal do chłopaka. Jak on mógł zasugerować,że usiłuję go zmienić? Takie rozwiązanie nawet nie przemknęło przez moje myśli. Nurtuje mnie, że może już nie być tak jak dawniej. Coraz poważniej zaczynam rozważać opuszczenie tego mieszkanie,ale wiem,że nie postąpiłabym sprawiedliwie. Jednak Loczek nie chce mojej pomocy, a to on sprawił,że się uśmiecham. Kiedy on zrozumie,że chcę jemu pomóc?
Taka jest męska logika - poradzę sobie sam,a ty nie masz nic do powiedzenia.
Podniosłam się z kafelek i próbowałam zachować równowagę,ale moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Nagle zobaczyłam straszliwą ciemność,a najgłośniejszym dźwiękiem stała się cisza. To samo, co po wypadku na treningu,ale wtedy słyszałam co dziej się wokół mnie. Próbowałam po omacku odnaleźć ścianę, ale zamiast tego upadłam na ziemię i uderzyłam głową o płytki.
Kto by pomyślał. Wystarczy jeden wieczór,aby wszystko zniszczyć....
______________
Cześć misie!
Na wstępie przepraszam za błędy, rozdział z tableta bez korekty.
Oto kolejny rozdział. Wiem,że to wszystko zdaje się zaplątane i dziwne,ale właśnie o to chodzi w tym opowiadaniu.
Zostałam ostatnio zapytana,co zainspirowało mnie do tworzenia tego typu bloga.
Otóż, przeczytałam tony fanfiction i postanowiłam spróbować. Ze względu,że kocham pisać wiersze i opowiadania miałam tysiące pomysłów.
A i jeszcze jedno. Martwi mnie,że dodajecie tak mało komentarzy...
Jest mi miło jak pod postem widzę 20 kom,chyba to rozumiecie. Mam taką nadzieję... Ja sie staram, dodaję szybko kolejne części. Bardzo was proszę.
Do następnego.
Cześć misie!
Na wstępie przepraszam za błędy, rozdział z tableta bez korekty.
Oto kolejny rozdział. Wiem,że to wszystko zdaje się zaplątane i dziwne,ale właśnie o to chodzi w tym opowiadaniu.
Zostałam ostatnio zapytana,co zainspirowało mnie do tworzenia tego typu bloga.
Otóż, przeczytałam tony fanfiction i postanowiłam spróbować. Ze względu,że kocham pisać wiersze i opowiadania miałam tysiące pomysłów.
A i jeszcze jedno. Martwi mnie,że dodajecie tak mało komentarzy...
Jest mi miło jak pod postem widzę 20 kom,chyba to rozumiecie. Mam taką nadzieję... Ja sie staram, dodaję szybko kolejne części. Bardzo was proszę.
Do następnego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)